sobota, 18 lipca 2009

Zbigniew Czajka nie żyje

Pana Zbigniewa znałem całe moje życie szachowe, czyli od początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy opiekował się szachową młodzieżą. Spotykaliśmy się kilkakrotnie w roku, szczególnie na mistrzostwach Polski juniorów oraz ligach. Zawsze służył pomocą, radą. Był dla nas, młodych adeptów "królewskiej" gry, jak ojciec i starszy kolega zarazem. Potrafił pocieszyć po przegranej, pochwalić za sukces, doradzić, co robić dalej, by grać lepiej. Szczególnie ważne to było dla takiego chłopaka z prowincji, jak ja.
Przypominam sobie taką historyjkę: będąc w Warszawie nie miałem gdzie zanocować. Zadzwoniłem z pewną nieśmiałością do Niego. Oczywiście zaprosił mnie do siebie. Małe mieszkanko na Mariensztacie. Wszędzie książki i pamiątki z turniejów. Jako, że był prosto po przyjeździe z Argentyny, na kolację zaproponował ich napój narodowy, czyli yerba mate, herbatę zaparzaną w specjalny sposób w specjalnym naczyniu, które to jako jedyne przywiózł na pamiątkę. Było to paskudztwo niesamowite, zwłaszcza po piątej dolewce wody. Oczywiście o spaniu nie było mowy. Przegadaliśmy całą noc o wszystkim, o szachach, życiu, świecie itd. itd.
Pan Zbyszek był człowiekiem skromnym, uczciwym, życzliwym, oddanym swojej pasji do imentu. Nie zabiegał o stanowiska, pieniądze, sławę. To wszyscy zabiegali o Jego przyjaźń. Teraz już takich ludzi nie ma. Żegnaj mój Ojcze szachowy.
Na zdjęciu: Zbigniew Czajka z Agnieszką Brustman i Urlichem Jahrem (Kraków 2008)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz