Tej partii, granej w ostatniej rundzie turnieju w Hastings, należy się komentarz. Hinduski arcymistrz Deep Sengupta miał o pół punktu mniej niż Francuz, który samodzielnie prowadził w turnieju. Miał też sporo niższy ranking. Odpowiedni wybór debiutu, trochę ryzyka i dużo samozaparcia. To był sposób Hindusa na tę partię. I wyszło. O zwycięzcy turnieju w Hastings wszyscy będą pamiętać. O tym kto przegrał, tylko rodzina i przyjaciele.
Piszę to dlatego, że podobny przypadek miał miejsce wczoraj w Krakowie. Po szybkim remisie Aleksandra Zubova, przed Marcinem Sieciechowiczem otworzyła się szansa wygrania całej imprezy. Marcin nawet nie spróbował - też zremisował po kilku posunięciach. I tu tkwi słabość polskich szachów. Mamy bardzo zdolne dzieci (czołówka światowa) a później robi się pustka. Dochodzą do pewnego poziomu i dość (może pierwszym wyjątkiem będzie Radosław Wojtaszek). Satysfakcjonują ich drobne nagrody pieniężne, piąte czy szóste miejsca, które zdobywają przy minimalnym ryzyku. Z reguły ogrywają słabeuszy a z podobnymi graczami jak oni, remisują bez gry.
Jeśli ktoś chce być zawodowym szachistą, to start w takich turniejach (i takie podejście) jest kompletną stratą czasu. Jest marnowaniem swojego talentu i pracy innych, którzy starają się pomóc.
Od kilku lat obserwuję Jaśka Dudę. Ma niespełna trzynaście lat i każdą partię gra, jakby to była najważniejsza partia w życiu. Tak trzymaj, bo jeśli będzie inaczej, to ... - czytaj wyżej.
Jest tylko jedno dobre miejsce w turnieju. Zgadnijcie, które?
Nie rozumiem pretensji. Tym remisem Marcin uzyskał normę arcymistrzowską, a więc osiągnął swój cel w turnieju.
OdpowiedzUsuńAleż ja nie mam żadnych pretensji. To zawodnik powinien mieć do siebie pretensje, że nawet nie próbował walczyć o więcej.
OdpowiedzUsuń