Przedstawiam Państwu rozmowę z dr Andrzejem Filipowiczem, polskim szachistą, sędzią klasy międzynarodowej, dziennikarzem i działaczem szachowym.
- Jest Pan z pewnością najbardziej cenionym arbitrem szachowym w Polsce i jednym z czołowych na świecie. Jak Pan wspomina najbardziej prestiżowe pojedynki bądź turnieje, które Pan sędziował?
- Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć, bowiem sędziowałem wiele meczów i turniejów o mistrzostwo świata (cztery mecze o MŚ mężczyzn i kobiet, MŚ kobiet, dwukrotnie MŚ do 20 lat, MŚ weteranów, MŚ 10-18 lat, trzykrotnie MŚ w blitzach oraz trzykrotnie mecze pretendentów FIDE i PCA), a także o mistrzostwa Europy (kobiet i dwukrotnie juniorów do 16 i 18 lat) i nawet mistrzostwa Afryki (mężczyzn i kobiet) w Kairze w 2001 roku. Największa odpowiedzialność spadała na mnie przy prowadzeniu meczów o mistrzostwo świata Kasparow – Kramnik w Londynie w 2000 roku, Kramnik – Leko w Brissago w 2004 roku oraz Karpow – Anand w Lozannie w 1998 roku oraz Xie Jun – Galamowa w Kazaniu (Rosja) i Shenjangu (Chiny) w 1999 r. W tych dwóch pojedynkach byłem zastępcą sędziego głównego, ale niemniej jednak tak się złożyło, że musiałem podejmować ważne decyzje.
W 1994 roku sędziując w Moskwie po raz pierwszy Puchar Intela w szachach szybkich (dwie partie P-25’ i baraż 5’-4’) pod nazwą „Kremlowskie Gwiazdy”, z udziałem 16 najsilniejszych szachistów świata ustaliłem z ówczesnym szefem PCA (Professional Chess Association) Bobem Rice’m, że każdą decyzję podejmę w pół minuty i będzie ona ostateczna (!!), nie podlegając weryfikacji Komitetu Apelacyjnego. Jeżeli będzie zła, to dalej nie sędziuję – prosta reguła i niezwykle trudna. Przestrzegam ją 15 lat i to z powodzeniem, gdyż tej regule zawdzięczam, że dwa pokolenia czołówki światowej (odchodzące i wschodzące!) mają do mnie zaufanie. Później sędziowałem jeszcze kolejnych pięć Pucharów Intela w Moskwie, Paryżu i Genewie w latach 1994-1996.
Szczególnie trudne było sędziowanie Kasparowowi, który moim zdaniem, chyba jako jedyny w elicie światowej, znakomicie orientował się we wszystkich przepisach i ich niuansach. Doskonale wiedział, że np. w pozycji Hetman i 3 pionki przeciwko Hetmanowi i dwóm pionkom na jednym skrzydle (na dwóch skrzydłach już nie!) może zażądać remisu nawet mając jedną sekundę i grał na wygraną do ostatnich sekund, wszystko kontrolując. Z kolei w meczu londyńskim w 2000 roku powstał przykładowo problem logo najważniejszego sponsora, które nie dotarło na czas. Szefowa Komitetu Organizacyjnego prosiła mnie o opóźnienie rozpoczęcia pierwszej partii. Pertraktacje trwały długo, ale nie zgodziłem się, a jednym z argumentów, które użyłem było stwierdzenie, że w Polsce mamy dobrą opinię o punktualności i dokładności Anglików i nie chciałbym odnieść innego wrażenia. Dałem zresztą organizatorom szansę na dłuższe przedstawianie zawodników, ale jej nie wykorzystali w wystarczającym stopniu i rozpocząłem mecz bez właściwego logo sponsora. Dotarło dopiero w trakcie partii – zgodziłem się na dostawienie! Kasparow w trakcie jednej z partii zażądał dodania mu dwóch minut, bo ruch wykonany na szachownicy nie pojawił się na elektronicznej desce w jego pokoju i musiałem mu o tym powiedzieć. Powiedziałem, że dodam mu minutę, ale potem po stwierdzeniu, że cała sprawa zajęła 1 minutę i 32 sekundy (pisałem czas po każdym posunięciu) dodałem mu 2 minuty. Po meczu rozmawiałem na temat decyzji z Kramnikiem. Władimir twierdził, że w takim przypadku nigdy by nie domagał się dwóch minut, ale przekonałem go i jego sekundanta Joela Lautier argumentem, że jest młodszy od Kasparowa o ponad 10 lat i gdy osiągnie wiek Kasparowa, to będzie bardziej cenił dwie minuty.
Dla ułatwienia podejmowania decyzji zawsze spotykam się z zawodnikami na Konferencji Technicznej, gdzie niezależnie od objaśnienia regulaminu itp., przedstawiam im swój punkt widzenia na różne przepisy i moją interpretację. Prowadzę takie spotkania równolegle w językach angielskim i rosyjskim, nie unikając odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, wyjaśniając niekiedy, że nie jestem w stanie rozwiązać wszystkich skomplikowanych problemów wynikających z szachów i ich przepisów. Szczególnie istotne spotkania miały miejsce na mistrzostwach świata w grze błyskawicznej w latach 2006-2008 w Izraelu, Rosji i Kazachstanie – tam zawodnicy wykazali się wielką pomysłowością w stawianiu problemów nie do rozwiązania. W trakcie gry też były różne sytuacje. Na MŚ w blitzach w Moskwie 2007 roku Karpow twierdził, że zegar dodaje mu tylko jedną sekundę (zamiast dwóch) – grano tempem 4 minuty + 2 sekundy na ruch. Nie wypadało mu objaśnić, że w jego wieku ruch ręki jest wolniejszy i w tym czasie znikają mu ułamki sekund i widzi inny obraz na monitorze zegara. Więc powiedziałem, że będę stał przy jego partii i kontrolował zegar. Przez dwie rundy „pilnowałem” zegara, chociaż w blitzach staram się sam nastawić wszystkie zegary, a przynajmniej je osobiście skontrolować. Jeśli muszę podejmować decyzje w sprawie pozycji, to przez wiele dni przed turniejem przypominam sobie końcówki, kartkując odpowiednie książki. Zawsze też przed każdym turniejem czytam dokładnie przepisy, przeważnie w wersji angielskiej. W kobiecym meczu w Chinach pojawiła się nagle mysz pod stolikiem i główny sędzia Ignatiuk Leong podszedł do mnie z pytaniem – „co robić!”. Bo jak ją zobaczą zawodniczki, to mogą z krzykiem przerwać grę. Poradziłem mu, aby wpatrywał się w myszkę intensywnie. Silny wzrok sędziego głównego powinien zmusić myszkę do odejścia i rzeczywiście myszka zniknęła, bez incydentu.Moim zdaniem sędzia główny w okresie turnieju musi zajmować się obok sędziowania wieloma problemami porządkowymi i administracyjnymi. Musi kierować turniejem, zespołem arbitrów itp. Nigdy nie może uskarżać się na trudne warunki i sędziów asystentów. Jeżeli uważa, że nie podoła nie powinien przyjmować tej funkcji! Przykładowo wraz z sędzią głównym Gijsenem na meczu o MŚ w Lozannie w 1998 roku, w siedzibie MKOl, już w obecności wielu kibiców, położyliśmy duży fotel na podłodze, wykręciliśmy nogi i wymieniliśmy go na inny, bo Karpowowi ustawiono niewłaściwy fotel. Był tym zdziwiony nawet Juan Antonio Samaranch, który miał „pretensje”, że nie poprosiliśmy obsługi, ale my w „niedoczasie”, tuż przed partią woleliśmy działać sami.Niezapomniane przeżycia miałem w mistrzostwach Afryki z udziałem reprezentantów 20 krajów. Tam po raz pierwszy musiałem współdziałać z sędziami z Egiptu. Wymyśliłem dla nich kilka przekonujących argumentów. Na zebraniu sędziów powiedziałem, że najważniejszą czynnością sędziów jest picie kawy w trakcie rundy, aby zachować gotowość do podejmowania trudnych decyzji. Ale dla ułatwienia tych decyzji trzeba przez całą rundę, w przerwach między piciem kawy, przechadzać się pomiędzy stolikami i obserwować zachowanie graczy. Ustaliłem, że dwóch pije kawę, a dwóch spaceruje i po każdej rundzie gratulowałem im sukcesów czyli braku problemów do rozwiązania. Bardzo im się to spodobało i nawet zaprosili mnie raz nocą, gdzieś o 2-giej w nocy na souk (rynek), gdzie przez dwie godziny piliśmy kawę i sok z mango, a oni dodatkowo palili nargile.
- W 1971 r. wywalczył Pan brązowy medal Mistrzostw Polski Mężczyzn, czy może Pan porównać atmosferę oraz organizację Finałów MP panującą w tamtych czasach do dzisiejszych rozgrywek?
- Miałem przyjemność grać w 18 finałach mistrzostw Polski mężczyzn w latach 1959-1980, ale nigdy nie stanąłem na najwyższym podium, chociaż dziewięciokrotnie byłem w pierwszej szóstce, a trzykrotnie dzieliłem trzecie miejsce. Dwukrotnie prowadziłem i to zdecydowanie przed finiszowymi rundami, ale tylko raz zdobyłem brązowy medal w Poznaniu w 1971 roku. Turnieje o MP trwały wówczas niezwykle długo. Przeważnie grało 16 zawodników, ale były finały z udziałem 18 zawodników. Graliśmy trzy rundy (tempo 40 pos./2,5 godz., po czym dogrywki aż do skutku tempem 16 pos./godz.), dzień na dogrywki (maksimum 6 godzin), trzy rundy, dzień na dogrywki, dzień wolny itd. 17 rund, z dniem dojazdu i odjazdu zajmowało 25-27 dni. Do roku 1976 palono papierosy i na sali było pełno dymu. Sale były z reguły wypełnione kibicami, którzy okrążali stoliki, nawet jak partie były demonstrowane. Niekiedy grywaliśmy na scenie, co utrudniało kibicom zbliżanie się do stolików. Na turnieje przyjeżdżało się z walizkami książek, głównie na temat debiutów i końcówek, bowiem trzeba było je sprawdzać szczególnie przy analizach odłożonych partii. Analizy trwały całymi godzinami, często nocami, szczególnie gdy zmieniono system dogrywek i grano je rano przed rundą – dogrywki godz. 10-12, partie zwykle 16-21. Niektórzy nawet zasypiali w trakcie dogrywek i bywały anegdotyczne przypadki, że nawet przekraczali czas, bo przeciwnik nie budził. W analizach pomagali często koledzy zainteresowani wynikiem partii. Pomagano też w przygotowaniach do partii szczególnie słabszym zawodnikom, aby urwali punkty rywalom.W tak długich turniejach trzeba było zapełniać czas wolny. M.in. grywaliśmy w brydża całymi godzinami, czasem w pokera. Czytaliśmy, rozwiązywaliśmy krzyżówki, zwiedzaliśmy miasta, muzea, opowiadaliśmy i słuchaliśmy różnych historii turniejowych, wspominaliśmy wybitnych szachistów czy anegdoty. Były też obowiązkowe wycieczki do znanych miejsc turystycznych, wizyty u miejscowych dostojników czy w zakładach pracy. Wszystko toczyło się znacznie wolniej, niż we współczesnych szachach. Wiele czasu, całe godziny spędzaliśmy na analizowaniu partii swoich i przeciwników, a niektórzy zapisywali analizy. Grywaliśmy też niezliczone blitze, czasem całymi nocami i w wolnych dniach. Niekiedy na stawki.
- W 2006r. otrzymał Pan tytuł honorowego członka FIDE, jak Pan ocenia swoją współpracę z FIDE na podstawie całej kariery szachowej?
- W pewnym momencie kariery szachowej zdecydowałem się, że zostanę działaczem szachowym. Działałem w klubie „Legion” Warszawa, potem w Stołecznym Związku Szachowym, jako wiceprezes i kapitan sportowy, następnie w Komisji Sportowej PZSzach, jako członek, potem przewodniczący. Wreszcie w 1978 roku zostałem wiceprezesem PZSzach i tę funkcję z przerwami pełnię do dzisiaj. Wprowadzając polski ranking w 1968 roku razem ze Stefanem Fursem zainteresowałem się międzynarodowym rankingiem i klasyfikacją i zacząłem prowadzić korespondencję z działaczami szachowymi różnych krajów. W 1978 roku na olimpiadzie w Buenos Aires byłem kapitanem i trenerem kobiecej i męskiej reprezentacji i brałem też udział w Kongresie FIDE. Wtedy kierownik ekipy Stanisław Kania zaproponował mnie do Komisji Klasyfikacyjnej FIDE – sekretarz Komisji Prof. Arpad Elo przeprowadził tradycyjny egzamin. Sprowadził się on praktycznie do dwóch pytań – zawód inżyniera i założenie polskiego rankingu wystarczyły do zaakceptowania mnie nie tylko do Komisji Kwalifikacyjnej, ale nawet do tzw. „Podkomisji Technicznej”, w której wspólnie z Arpadem Elo, Lim Kok Anem z Singapuru i Andrzejem Malczewem z Bułgarii pracowałem przez osiem lat nad ulepszaniem systemu rankingowego i nadawania tytułów. W 1986 roku prof. Elo zaproponował mnie na szefa Komisji Klasyfikacyjnej, ale wymagało to trybu wyborczego. Kongres FIDE wybrał mnie – otrzymałem 68 głosów, podczas gdy kontrkandydaci otrzymali poniżej 30 głosów. Wtedy pozycja szefa Komisji Kwalifikacyjnej obejmującej też kwestie sędziowskie i klasyfikacyjne oraz regulaminy odpowiadała mniej więcej czwartej – piątej pozycji w hierarchii FIDE. Cztery lat wcześniej w Lucernie, w 1982 roku, wygrałem wybory to tzw. Komitetu Centralnego FIDE. Jako jedyny z kilkunastu kandydatów na osiem miejsc otrzymałem w pierwszej turze ponad 50%, a pozostali walczyli w drugiej turze. Komitet Centralny swą ranga odpowiadał wtedy Obecnej Radzie Prezydenckiej FIDE i liczył mniej około 15-20 osób. Jako szef Komisji Kwalifikacyjnej w latach 1986-1990 dokonałem, przy współpracy ze Stewartem Rubenem, rozdzielenia przepisów rankingowych i nadawania tytułów w 1989 roku i te przepisy obowiązywały do 2000 roku. Opracowałem też wspólnie z innymi działaczami przepisy i zasady gry szybkiej. Ostatnio, w 2008 roku, opracowałem nowe przepisy FIDE dotyczące MŚ w grze błyskawicznej i szybkiej. W ramach swojej kadencji dopilnowałem stworzenia regulaminu i utworzyłem Komisję Sędziowską FIDE w 1990 roku. Pełniłem też trzykrotnie (od 1990 roku) funkcję Prezydenta Strefy Wschodnio-Europejskiej FIDE – pełnię ją nadal, ale ma ona teraz znacznie mniejsze znaczenie, niż w latach 90-ych, kiedy prezydenci decydowali o wielu sprawach w strefie, a szczególnie o turniejach strefowych. Praca dla FIDE, która trwa nadal i nadal jest niezwykle intensywna, sprawiała i sprawia mi wiele satysfakcji, chociaż w 1990 roku przegrałem wybory na Sekretarza Generalnego FIDE, w którym startowałem razem z Romanem Toranem z Hiszpanii, Tudelą z Wenezueli, Baumgartnerem ze Szwajcarii na tzw. wyborczym bilecie prezydenckim. Teraz od 2006 roku pełnię funkcję Przewodniczącego Komisji Technicznej FIDE. W mojej Komisji członkami są prawie wszyscy przewodniczący innych Komisji FIDE, co automatycznie określa rangę i szeroki obszar działalności w zakresie opiniowania regulaminów, systemów rozgrywek, nowego sprzętu i wielu innych spraw. Po blisko 30 latach działalności w 2006 roku otrzymałem zaszczytny tytuł Honorowego Członka FIDE – poprzedni otrzymał Dawid Przepiórka 70 lat wcześniej w 1936 roku.FIDE zrzesza 166 federacji o bardzo zróżnicowanych poglądach społecznych, politycznych, religijnych itp. Wymagana jest niesłychana ostrożność i umiejętność współdziałania, aby nie tworzyć nowych barier, bo FIDE i tak ma trudności z usuwaniem likwidacji barier wywołanych politycznymi sytuacjami wielu państw. Wszystko musi się toczyć w myśl zasady Gens una sumus, chociaż jak wiadomo w wielu rodzinach też są podziały.
- W ostatnim czasie w Polsce pojawiło się wielu utalentowanych graczy, jak w Pana wizerunku wygląda przyszłość m.in. Dariusza Świercza, Marcela Kanarka czy Kacpra Pioruna?
- Wymieniona przez Pan trójka, to bez wątpienia wielkie talenty, chociaż moim zdaniem pomiędzy nimi już są znaczne różnice. Zdecydowanie najsilniejszy jest Dariusz, na drugim miejscu ze znacznym odstępem jest Kacper i jeszcze dalej odstaje Marcel. Dariusz ma już klasę gry, charakter do walki i dobre wyczucie pozycji. Kacper gra niesłychanie ryzykownie, często zbyt ryzykownie – może wygrać z najlepszymi, ale może ponieść też serię porażek. To najbardziej bojowy zawodnik młodego pokolenia. Marcel ma najmniejsze doświadczenie w walce z liczącymi się zawodnikami. Ma siłę ciosu, ale pewne braki w dokładności.
- Bez wątpienia ma Pan swojego ulubionego szachistę, moglibyśmy się dowiedzieć kto nim jest?
- Moim ulubionym szachistą był Michaił Tal, z którym miałem przyjemność analizować wiele partii i to całymi godzinami, rozegrać jedną partię turniejową i zremisować ją (w 1974 roku), chociaż byłem bliski zwycięstwa. Rozegrałem też wiele blitzów, ale bez sukcesów. Tal stworzył nową erę w szachach, udowadniając w latach 50-ych i 60-ych, że szachom daleko do „śmierci remisowej”. Zawsze uważałem, że on najbardziej zasługuję na słowo „geniusz”.
- Od wielu lat jest pan redaktorem naczelnym Magazynu Szachista, czy podoba się Panu rola dziennikarza?
- W 1986 roku pojawiła się szansa objęcia stanowiska redaktora naczelnego miesięcznika „Szachy”, który był wydawany od 1946 roku. Wtedy odszedłem z Politechniki Warszawskiej po 25 latach pracy naukowej i dydaktycznej i zająłem się dziennikarstwem szachowym. Przemiany polityczne w 1989 roku spowodowały upadek miesięcznika „Szachy” i kilka miesięcy później utworzyłem „Szachistę” od 1 stycznia 1990 roku w wydawnictwie Respublica Press”. Po zmiennych kolejach losu „Szachista” dotrwał do lipca 2002, bo wydawca praktycznie zbankrutował. Kilka miesięcy później w styczniu 2003 roku powstał miesięcznik „Magazyn Szachista”, wydawany przez Warszawską Szkołę Reklamy. Niestety środki są niewielkie i siłą rzeczy praktycznie sam muszę zapełniać szpalty miesięcznika, a na dobitek go składam, wstawiam zdjęcia itp. Tylko okładki nie należą do mnie. W gruncie rzeczy pisanie artykułów i uwag do partii (nie mylić z komentarzami!) sprawiają mi przyjemność, chociaż w tym przypadku pracy mam zbyt wiele.- W 1971r. oprócz brązowego medalu zdołał Pan uzyskać tytuł doktora nauk technicznych na Politechnice Warszawskiej, co z pewnością świadczy o bardzo porządnych predyspozycjach z przedmiotów ścisłych, proszę opowiedzieć o Pańskich latach studenckich. - W latach studenckich musiałem zorganizować specjalną grupę złożoną z pięciu osób, która ze sobą ściśle współpracowała, aby móc wyjeżdżać na turnieje trwające przeciętnie po półtora miesiąca w semestrze. Po powrocie z turniejów odrabiałem wszystkie zaległości i nadrabiałem co mogłem, zastępowałem kolegów w chodzeniu na wykłady itp. Zdołałem przekonać kolejnych dziekanów do popierania moich startów. Ten sam mechanizm stosowałem, gdy obejmowałem stanowiska asystenta, starszego asystenta i adiunkta w Katedrze Konstrukcji Metalowych. Przygotowałem wykłady i ćwiczenia w maszynopisie i na slajdach. Gdy wyjeżdżałem zastępowali mnie koledzy, a ja potem wyręczałem ich w ich zajęciach. Pracę doktorska pisałem w trakcie MP w Piotrkowie Trybunalskim w 1970 roku (dzieliłem 3 miejsce), po dwie-trzy godziny dziennie na temat wymiarowania konstrukcji aluminiowych. Badania doświadczalne miałem już wtedy wykonane. Mam w dorobku pięć książek z dziedziny konstrukcji stalowych (ze współautorami) i około 50 artykułów w prasie technicznej. Byłem organizatorem i sekretarzem naukowym międzynarodowej Konferencji Konstrukcje Metalowe w 1973 roku, kierowałem też problemami węzłowymi z tej dziedziny w pięciu Politechnikach w latach 1970-1975. Bardzo lubiłem pracę dydaktyczną, która ostatnio przydała mi się na trzech seminariach sędziowskich, które ostatnio miałem w krajach Azji. Wykłady z nowych przepisów trwały po 14 godzin, ale nie byłem zmęczony, bo miałem wieloletnią praktykę
- Uważa Pan, że ponowne wprowadzenia matematyki do obowiązkowych przedmiotów maturalnych należy do prawidłowych rozwiązań?
- Matematyka, podobnie jak szachy, uczy wielu rzeczy niezbędnych w codziennym życiu – dokładności, sumienności, umiejętności oszacowania błędu, także w postępowaniu, logiki myślenia i nie pozwala na bujanie w obłokach. W matematyce nie opowiada się bajek politycznych, tylko trzeba poruszać się w strefie określonych liczb i konkretnych wyników, co sprowadza na ziemię wielu ludzi bujających w obłokach. Naturalnie powinna być na maturze.
- Jest Pan z pewnością najbardziej cenionym arbitrem szachowym w Polsce i jednym z czołowych na świecie. Jak Pan wspomina najbardziej prestiżowe pojedynki bądź turnieje, które Pan sędziował?
- Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć, bowiem sędziowałem wiele meczów i turniejów o mistrzostwo świata (cztery mecze o MŚ mężczyzn i kobiet, MŚ kobiet, dwukrotnie MŚ do 20 lat, MŚ weteranów, MŚ 10-18 lat, trzykrotnie MŚ w blitzach oraz trzykrotnie mecze pretendentów FIDE i PCA), a także o mistrzostwa Europy (kobiet i dwukrotnie juniorów do 16 i 18 lat) i nawet mistrzostwa Afryki (mężczyzn i kobiet) w Kairze w 2001 roku. Największa odpowiedzialność spadała na mnie przy prowadzeniu meczów o mistrzostwo świata Kasparow – Kramnik w Londynie w 2000 roku, Kramnik – Leko w Brissago w 2004 roku oraz Karpow – Anand w Lozannie w 1998 roku oraz Xie Jun – Galamowa w Kazaniu (Rosja) i Shenjangu (Chiny) w 1999 r. W tych dwóch pojedynkach byłem zastępcą sędziego głównego, ale niemniej jednak tak się złożyło, że musiałem podejmować ważne decyzje.
W 1994 roku sędziując w Moskwie po raz pierwszy Puchar Intela w szachach szybkich (dwie partie P-25’ i baraż 5’-4’) pod nazwą „Kremlowskie Gwiazdy”, z udziałem 16 najsilniejszych szachistów świata ustaliłem z ówczesnym szefem PCA (Professional Chess Association) Bobem Rice’m, że każdą decyzję podejmę w pół minuty i będzie ona ostateczna (!!), nie podlegając weryfikacji Komitetu Apelacyjnego. Jeżeli będzie zła, to dalej nie sędziuję – prosta reguła i niezwykle trudna. Przestrzegam ją 15 lat i to z powodzeniem, gdyż tej regule zawdzięczam, że dwa pokolenia czołówki światowej (odchodzące i wschodzące!) mają do mnie zaufanie. Później sędziowałem jeszcze kolejnych pięć Pucharów Intela w Moskwie, Paryżu i Genewie w latach 1994-1996.
Szczególnie trudne było sędziowanie Kasparowowi, który moim zdaniem, chyba jako jedyny w elicie światowej, znakomicie orientował się we wszystkich przepisach i ich niuansach. Doskonale wiedział, że np. w pozycji Hetman i 3 pionki przeciwko Hetmanowi i dwóm pionkom na jednym skrzydle (na dwóch skrzydłach już nie!) może zażądać remisu nawet mając jedną sekundę i grał na wygraną do ostatnich sekund, wszystko kontrolując. Z kolei w meczu londyńskim w 2000 roku powstał przykładowo problem logo najważniejszego sponsora, które nie dotarło na czas. Szefowa Komitetu Organizacyjnego prosiła mnie o opóźnienie rozpoczęcia pierwszej partii. Pertraktacje trwały długo, ale nie zgodziłem się, a jednym z argumentów, które użyłem było stwierdzenie, że w Polsce mamy dobrą opinię o punktualności i dokładności Anglików i nie chciałbym odnieść innego wrażenia. Dałem zresztą organizatorom szansę na dłuższe przedstawianie zawodników, ale jej nie wykorzystali w wystarczającym stopniu i rozpocząłem mecz bez właściwego logo sponsora. Dotarło dopiero w trakcie partii – zgodziłem się na dostawienie! Kasparow w trakcie jednej z partii zażądał dodania mu dwóch minut, bo ruch wykonany na szachownicy nie pojawił się na elektronicznej desce w jego pokoju i musiałem mu o tym powiedzieć. Powiedziałem, że dodam mu minutę, ale potem po stwierdzeniu, że cała sprawa zajęła 1 minutę i 32 sekundy (pisałem czas po każdym posunięciu) dodałem mu 2 minuty. Po meczu rozmawiałem na temat decyzji z Kramnikiem. Władimir twierdził, że w takim przypadku nigdy by nie domagał się dwóch minut, ale przekonałem go i jego sekundanta Joela Lautier argumentem, że jest młodszy od Kasparowa o ponad 10 lat i gdy osiągnie wiek Kasparowa, to będzie bardziej cenił dwie minuty.
Dla ułatwienia podejmowania decyzji zawsze spotykam się z zawodnikami na Konferencji Technicznej, gdzie niezależnie od objaśnienia regulaminu itp., przedstawiam im swój punkt widzenia na różne przepisy i moją interpretację. Prowadzę takie spotkania równolegle w językach angielskim i rosyjskim, nie unikając odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, wyjaśniając niekiedy, że nie jestem w stanie rozwiązać wszystkich skomplikowanych problemów wynikających z szachów i ich przepisów. Szczególnie istotne spotkania miały miejsce na mistrzostwach świata w grze błyskawicznej w latach 2006-2008 w Izraelu, Rosji i Kazachstanie – tam zawodnicy wykazali się wielką pomysłowością w stawianiu problemów nie do rozwiązania. W trakcie gry też były różne sytuacje. Na MŚ w blitzach w Moskwie 2007 roku Karpow twierdził, że zegar dodaje mu tylko jedną sekundę (zamiast dwóch) – grano tempem 4 minuty + 2 sekundy na ruch. Nie wypadało mu objaśnić, że w jego wieku ruch ręki jest wolniejszy i w tym czasie znikają mu ułamki sekund i widzi inny obraz na monitorze zegara. Więc powiedziałem, że będę stał przy jego partii i kontrolował zegar. Przez dwie rundy „pilnowałem” zegara, chociaż w blitzach staram się sam nastawić wszystkie zegary, a przynajmniej je osobiście skontrolować. Jeśli muszę podejmować decyzje w sprawie pozycji, to przez wiele dni przed turniejem przypominam sobie końcówki, kartkując odpowiednie książki. Zawsze też przed każdym turniejem czytam dokładnie przepisy, przeważnie w wersji angielskiej. W kobiecym meczu w Chinach pojawiła się nagle mysz pod stolikiem i główny sędzia Ignatiuk Leong podszedł do mnie z pytaniem – „co robić!”. Bo jak ją zobaczą zawodniczki, to mogą z krzykiem przerwać grę. Poradziłem mu, aby wpatrywał się w myszkę intensywnie. Silny wzrok sędziego głównego powinien zmusić myszkę do odejścia i rzeczywiście myszka zniknęła, bez incydentu.Moim zdaniem sędzia główny w okresie turnieju musi zajmować się obok sędziowania wieloma problemami porządkowymi i administracyjnymi. Musi kierować turniejem, zespołem arbitrów itp. Nigdy nie może uskarżać się na trudne warunki i sędziów asystentów. Jeżeli uważa, że nie podoła nie powinien przyjmować tej funkcji! Przykładowo wraz z sędzią głównym Gijsenem na meczu o MŚ w Lozannie w 1998 roku, w siedzibie MKOl, już w obecności wielu kibiców, położyliśmy duży fotel na podłodze, wykręciliśmy nogi i wymieniliśmy go na inny, bo Karpowowi ustawiono niewłaściwy fotel. Był tym zdziwiony nawet Juan Antonio Samaranch, który miał „pretensje”, że nie poprosiliśmy obsługi, ale my w „niedoczasie”, tuż przed partią woleliśmy działać sami.Niezapomniane przeżycia miałem w mistrzostwach Afryki z udziałem reprezentantów 20 krajów. Tam po raz pierwszy musiałem współdziałać z sędziami z Egiptu. Wymyśliłem dla nich kilka przekonujących argumentów. Na zebraniu sędziów powiedziałem, że najważniejszą czynnością sędziów jest picie kawy w trakcie rundy, aby zachować gotowość do podejmowania trudnych decyzji. Ale dla ułatwienia tych decyzji trzeba przez całą rundę, w przerwach między piciem kawy, przechadzać się pomiędzy stolikami i obserwować zachowanie graczy. Ustaliłem, że dwóch pije kawę, a dwóch spaceruje i po każdej rundzie gratulowałem im sukcesów czyli braku problemów do rozwiązania. Bardzo im się to spodobało i nawet zaprosili mnie raz nocą, gdzieś o 2-giej w nocy na souk (rynek), gdzie przez dwie godziny piliśmy kawę i sok z mango, a oni dodatkowo palili nargile.
- W 1971 r. wywalczył Pan brązowy medal Mistrzostw Polski Mężczyzn, czy może Pan porównać atmosferę oraz organizację Finałów MP panującą w tamtych czasach do dzisiejszych rozgrywek?
- Miałem przyjemność grać w 18 finałach mistrzostw Polski mężczyzn w latach 1959-1980, ale nigdy nie stanąłem na najwyższym podium, chociaż dziewięciokrotnie byłem w pierwszej szóstce, a trzykrotnie dzieliłem trzecie miejsce. Dwukrotnie prowadziłem i to zdecydowanie przed finiszowymi rundami, ale tylko raz zdobyłem brązowy medal w Poznaniu w 1971 roku. Turnieje o MP trwały wówczas niezwykle długo. Przeważnie grało 16 zawodników, ale były finały z udziałem 18 zawodników. Graliśmy trzy rundy (tempo 40 pos./2,5 godz., po czym dogrywki aż do skutku tempem 16 pos./godz.), dzień na dogrywki (maksimum 6 godzin), trzy rundy, dzień na dogrywki, dzień wolny itd. 17 rund, z dniem dojazdu i odjazdu zajmowało 25-27 dni. Do roku 1976 palono papierosy i na sali było pełno dymu. Sale były z reguły wypełnione kibicami, którzy okrążali stoliki, nawet jak partie były demonstrowane. Niekiedy grywaliśmy na scenie, co utrudniało kibicom zbliżanie się do stolików. Na turnieje przyjeżdżało się z walizkami książek, głównie na temat debiutów i końcówek, bowiem trzeba było je sprawdzać szczególnie przy analizach odłożonych partii. Analizy trwały całymi godzinami, często nocami, szczególnie gdy zmieniono system dogrywek i grano je rano przed rundą – dogrywki godz. 10-12, partie zwykle 16-21. Niektórzy nawet zasypiali w trakcie dogrywek i bywały anegdotyczne przypadki, że nawet przekraczali czas, bo przeciwnik nie budził. W analizach pomagali często koledzy zainteresowani wynikiem partii. Pomagano też w przygotowaniach do partii szczególnie słabszym zawodnikom, aby urwali punkty rywalom.W tak długich turniejach trzeba było zapełniać czas wolny. M.in. grywaliśmy w brydża całymi godzinami, czasem w pokera. Czytaliśmy, rozwiązywaliśmy krzyżówki, zwiedzaliśmy miasta, muzea, opowiadaliśmy i słuchaliśmy różnych historii turniejowych, wspominaliśmy wybitnych szachistów czy anegdoty. Były też obowiązkowe wycieczki do znanych miejsc turystycznych, wizyty u miejscowych dostojników czy w zakładach pracy. Wszystko toczyło się znacznie wolniej, niż we współczesnych szachach. Wiele czasu, całe godziny spędzaliśmy na analizowaniu partii swoich i przeciwników, a niektórzy zapisywali analizy. Grywaliśmy też niezliczone blitze, czasem całymi nocami i w wolnych dniach. Niekiedy na stawki.
- W 2006r. otrzymał Pan tytuł honorowego członka FIDE, jak Pan ocenia swoją współpracę z FIDE na podstawie całej kariery szachowej?
- W pewnym momencie kariery szachowej zdecydowałem się, że zostanę działaczem szachowym. Działałem w klubie „Legion” Warszawa, potem w Stołecznym Związku Szachowym, jako wiceprezes i kapitan sportowy, następnie w Komisji Sportowej PZSzach, jako członek, potem przewodniczący. Wreszcie w 1978 roku zostałem wiceprezesem PZSzach i tę funkcję z przerwami pełnię do dzisiaj. Wprowadzając polski ranking w 1968 roku razem ze Stefanem Fursem zainteresowałem się międzynarodowym rankingiem i klasyfikacją i zacząłem prowadzić korespondencję z działaczami szachowymi różnych krajów. W 1978 roku na olimpiadzie w Buenos Aires byłem kapitanem i trenerem kobiecej i męskiej reprezentacji i brałem też udział w Kongresie FIDE. Wtedy kierownik ekipy Stanisław Kania zaproponował mnie do Komisji Klasyfikacyjnej FIDE – sekretarz Komisji Prof. Arpad Elo przeprowadził tradycyjny egzamin. Sprowadził się on praktycznie do dwóch pytań – zawód inżyniera i założenie polskiego rankingu wystarczyły do zaakceptowania mnie nie tylko do Komisji Kwalifikacyjnej, ale nawet do tzw. „Podkomisji Technicznej”, w której wspólnie z Arpadem Elo, Lim Kok Anem z Singapuru i Andrzejem Malczewem z Bułgarii pracowałem przez osiem lat nad ulepszaniem systemu rankingowego i nadawania tytułów. W 1986 roku prof. Elo zaproponował mnie na szefa Komisji Klasyfikacyjnej, ale wymagało to trybu wyborczego. Kongres FIDE wybrał mnie – otrzymałem 68 głosów, podczas gdy kontrkandydaci otrzymali poniżej 30 głosów. Wtedy pozycja szefa Komisji Kwalifikacyjnej obejmującej też kwestie sędziowskie i klasyfikacyjne oraz regulaminy odpowiadała mniej więcej czwartej – piątej pozycji w hierarchii FIDE. Cztery lat wcześniej w Lucernie, w 1982 roku, wygrałem wybory to tzw. Komitetu Centralnego FIDE. Jako jedyny z kilkunastu kandydatów na osiem miejsc otrzymałem w pierwszej turze ponad 50%, a pozostali walczyli w drugiej turze. Komitet Centralny swą ranga odpowiadał wtedy Obecnej Radzie Prezydenckiej FIDE i liczył mniej około 15-20 osób. Jako szef Komisji Kwalifikacyjnej w latach 1986-1990 dokonałem, przy współpracy ze Stewartem Rubenem, rozdzielenia przepisów rankingowych i nadawania tytułów w 1989 roku i te przepisy obowiązywały do 2000 roku. Opracowałem też wspólnie z innymi działaczami przepisy i zasady gry szybkiej. Ostatnio, w 2008 roku, opracowałem nowe przepisy FIDE dotyczące MŚ w grze błyskawicznej i szybkiej. W ramach swojej kadencji dopilnowałem stworzenia regulaminu i utworzyłem Komisję Sędziowską FIDE w 1990 roku. Pełniłem też trzykrotnie (od 1990 roku) funkcję Prezydenta Strefy Wschodnio-Europejskiej FIDE – pełnię ją nadal, ale ma ona teraz znacznie mniejsze znaczenie, niż w latach 90-ych, kiedy prezydenci decydowali o wielu sprawach w strefie, a szczególnie o turniejach strefowych. Praca dla FIDE, która trwa nadal i nadal jest niezwykle intensywna, sprawiała i sprawia mi wiele satysfakcji, chociaż w 1990 roku przegrałem wybory na Sekretarza Generalnego FIDE, w którym startowałem razem z Romanem Toranem z Hiszpanii, Tudelą z Wenezueli, Baumgartnerem ze Szwajcarii na tzw. wyborczym bilecie prezydenckim. Teraz od 2006 roku pełnię funkcję Przewodniczącego Komisji Technicznej FIDE. W mojej Komisji członkami są prawie wszyscy przewodniczący innych Komisji FIDE, co automatycznie określa rangę i szeroki obszar działalności w zakresie opiniowania regulaminów, systemów rozgrywek, nowego sprzętu i wielu innych spraw. Po blisko 30 latach działalności w 2006 roku otrzymałem zaszczytny tytuł Honorowego Członka FIDE – poprzedni otrzymał Dawid Przepiórka 70 lat wcześniej w 1936 roku.FIDE zrzesza 166 federacji o bardzo zróżnicowanych poglądach społecznych, politycznych, religijnych itp. Wymagana jest niesłychana ostrożność i umiejętność współdziałania, aby nie tworzyć nowych barier, bo FIDE i tak ma trudności z usuwaniem likwidacji barier wywołanych politycznymi sytuacjami wielu państw. Wszystko musi się toczyć w myśl zasady Gens una sumus, chociaż jak wiadomo w wielu rodzinach też są podziały.
- W ostatnim czasie w Polsce pojawiło się wielu utalentowanych graczy, jak w Pana wizerunku wygląda przyszłość m.in. Dariusza Świercza, Marcela Kanarka czy Kacpra Pioruna?
- Wymieniona przez Pan trójka, to bez wątpienia wielkie talenty, chociaż moim zdaniem pomiędzy nimi już są znaczne różnice. Zdecydowanie najsilniejszy jest Dariusz, na drugim miejscu ze znacznym odstępem jest Kacper i jeszcze dalej odstaje Marcel. Dariusz ma już klasę gry, charakter do walki i dobre wyczucie pozycji. Kacper gra niesłychanie ryzykownie, często zbyt ryzykownie – może wygrać z najlepszymi, ale może ponieść też serię porażek. To najbardziej bojowy zawodnik młodego pokolenia. Marcel ma najmniejsze doświadczenie w walce z liczącymi się zawodnikami. Ma siłę ciosu, ale pewne braki w dokładności.
- Bez wątpienia ma Pan swojego ulubionego szachistę, moglibyśmy się dowiedzieć kto nim jest?
- Moim ulubionym szachistą był Michaił Tal, z którym miałem przyjemność analizować wiele partii i to całymi godzinami, rozegrać jedną partię turniejową i zremisować ją (w 1974 roku), chociaż byłem bliski zwycięstwa. Rozegrałem też wiele blitzów, ale bez sukcesów. Tal stworzył nową erę w szachach, udowadniając w latach 50-ych i 60-ych, że szachom daleko do „śmierci remisowej”. Zawsze uważałem, że on najbardziej zasługuję na słowo „geniusz”.
- Od wielu lat jest pan redaktorem naczelnym Magazynu Szachista, czy podoba się Panu rola dziennikarza?
- W 1986 roku pojawiła się szansa objęcia stanowiska redaktora naczelnego miesięcznika „Szachy”, który był wydawany od 1946 roku. Wtedy odszedłem z Politechniki Warszawskiej po 25 latach pracy naukowej i dydaktycznej i zająłem się dziennikarstwem szachowym. Przemiany polityczne w 1989 roku spowodowały upadek miesięcznika „Szachy” i kilka miesięcy później utworzyłem „Szachistę” od 1 stycznia 1990 roku w wydawnictwie Respublica Press”. Po zmiennych kolejach losu „Szachista” dotrwał do lipca 2002, bo wydawca praktycznie zbankrutował. Kilka miesięcy później w styczniu 2003 roku powstał miesięcznik „Magazyn Szachista”, wydawany przez Warszawską Szkołę Reklamy. Niestety środki są niewielkie i siłą rzeczy praktycznie sam muszę zapełniać szpalty miesięcznika, a na dobitek go składam, wstawiam zdjęcia itp. Tylko okładki nie należą do mnie. W gruncie rzeczy pisanie artykułów i uwag do partii (nie mylić z komentarzami!) sprawiają mi przyjemność, chociaż w tym przypadku pracy mam zbyt wiele.- W 1971r. oprócz brązowego medalu zdołał Pan uzyskać tytuł doktora nauk technicznych na Politechnice Warszawskiej, co z pewnością świadczy o bardzo porządnych predyspozycjach z przedmiotów ścisłych, proszę opowiedzieć o Pańskich latach studenckich. - W latach studenckich musiałem zorganizować specjalną grupę złożoną z pięciu osób, która ze sobą ściśle współpracowała, aby móc wyjeżdżać na turnieje trwające przeciętnie po półtora miesiąca w semestrze. Po powrocie z turniejów odrabiałem wszystkie zaległości i nadrabiałem co mogłem, zastępowałem kolegów w chodzeniu na wykłady itp. Zdołałem przekonać kolejnych dziekanów do popierania moich startów. Ten sam mechanizm stosowałem, gdy obejmowałem stanowiska asystenta, starszego asystenta i adiunkta w Katedrze Konstrukcji Metalowych. Przygotowałem wykłady i ćwiczenia w maszynopisie i na slajdach. Gdy wyjeżdżałem zastępowali mnie koledzy, a ja potem wyręczałem ich w ich zajęciach. Pracę doktorska pisałem w trakcie MP w Piotrkowie Trybunalskim w 1970 roku (dzieliłem 3 miejsce), po dwie-trzy godziny dziennie na temat wymiarowania konstrukcji aluminiowych. Badania doświadczalne miałem już wtedy wykonane. Mam w dorobku pięć książek z dziedziny konstrukcji stalowych (ze współautorami) i około 50 artykułów w prasie technicznej. Byłem organizatorem i sekretarzem naukowym międzynarodowej Konferencji Konstrukcje Metalowe w 1973 roku, kierowałem też problemami węzłowymi z tej dziedziny w pięciu Politechnikach w latach 1970-1975. Bardzo lubiłem pracę dydaktyczną, która ostatnio przydała mi się na trzech seminariach sędziowskich, które ostatnio miałem w krajach Azji. Wykłady z nowych przepisów trwały po 14 godzin, ale nie byłem zmęczony, bo miałem wieloletnią praktykę
- Uważa Pan, że ponowne wprowadzenia matematyki do obowiązkowych przedmiotów maturalnych należy do prawidłowych rozwiązań?
- Matematyka, podobnie jak szachy, uczy wielu rzeczy niezbędnych w codziennym życiu – dokładności, sumienności, umiejętności oszacowania błędu, także w postępowaniu, logiki myślenia i nie pozwala na bujanie w obłokach. W matematyce nie opowiada się bajek politycznych, tylko trzeba poruszać się w strefie określonych liczb i konkretnych wyników, co sprowadza na ziemię wielu ludzi bujających w obłokach. Naturalnie powinna być na maturze.
- W przeciągu całej kariery szachowej odwiedził Pan wiele zakątków świata, które z Państw szczególnie przypadło Panu do gustu?
- Tylko dzięki szachom, bo z Politechniki nigdzie nie wyjechałem, zwiedziłem cały świat, poznałem wiele narodów i rozmawiałem z setkami ludzi o ich przekonaniach oraz rzeczywistej sytuacji w ich krajach. Odbiega ona znacznie od obrazów sugerowanych nam przez świat polityki czy media. O ile pozwalał mi czas to zwiedzałem muzea i zabytki. Z punktu widzenia szachów jestem pewnego rodzaju rekordzistą. Mianowicie byłem we wszystkich miastach, w których kiedykolwiek odbywały się szachowe olimpiady, poczynając od pierwszej nieoficjalnej olimpiady w Paryżu, w 1924 roku, a kończąc na Dreźnie w 2008 roku. Zawsze jest wyjątek – brakuje mi jednego miasta Folkstone w Anglii, w którym rozegrano olimpiadę w 1933 roku. Miałem o tyle ułatwione zadanie, bo uczestniczyłem w 21 olimpiadach w latach 1960-2008 i w 28 kongresach FIDE w latach 1977-2008. Nie mam swojego ulubionego miasta czy kraju, ale bardzo lubiłem zawsze jeździć do Paryża, słuchać piosenek francuskich i języka francuskiego, którym w dawnych latach posługiwałem się jako tako.
- Na pewno posiada Pan inne zainteresowania oprócz szachów, mógłby Pan je przybliżyć?
- Praca na Politechnice, potem w redakcji oraz gra w szachy i działalność w PZSzach i FIDE ograniczyły siłą rzeczy moje zainteresowania w innych dziedzinach. Jednakże przez wiele lat zaczytywałem się w książkach historycznych oraz lubiłem czytać historie życia wybitnych ludzi w wielu dziedzinach. Poznałem też życiorysy oraz drogi życiowe prawie wszystkich wybitnych szachistów świata. Spotkałem się ze wszystkimi mistrzami świata w szachach od Maxa Euwe do Viswanathana Ananda na gruncie prywatnym i szachowym. Z trzema z nich grałem partie turniejowe, a ze wszystkimi analizowałem różne pojedynki. Podobnie zetknąłem się ze wszystkimi prezydentami FIDE poczynając od Folke Rogarda do Kirsana Iljumżinowa. Poznałem też i rozmawiałem bezpośrednio z prezydentami czy liderami wielu państw.
- Dziękuje za rozmowę!
01-06-2009 r.
Wywiad przeprowadził: Albert Jakubiak
- Na pewno posiada Pan inne zainteresowania oprócz szachów, mógłby Pan je przybliżyć?
- Praca na Politechnice, potem w redakcji oraz gra w szachy i działalność w PZSzach i FIDE ograniczyły siłą rzeczy moje zainteresowania w innych dziedzinach. Jednakże przez wiele lat zaczytywałem się w książkach historycznych oraz lubiłem czytać historie życia wybitnych ludzi w wielu dziedzinach. Poznałem też życiorysy oraz drogi życiowe prawie wszystkich wybitnych szachistów świata. Spotkałem się ze wszystkimi mistrzami świata w szachach od Maxa Euwe do Viswanathana Ananda na gruncie prywatnym i szachowym. Z trzema z nich grałem partie turniejowe, a ze wszystkimi analizowałem różne pojedynki. Podobnie zetknąłem się ze wszystkimi prezydentami FIDE poczynając od Folke Rogarda do Kirsana Iljumżinowa. Poznałem też i rozmawiałem bezpośrednio z prezydentami czy liderami wielu państw.
- Dziękuje za rozmowę!
01-06-2009 r.
Wywiad przeprowadził: Albert Jakubiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz