Być prezesem – trudna sprawa
Po roku urzędowania z funkcji prezesa PZSzach zrezygnował Adam Dzwonkowski, tłumacząc to „zmianą priorytetów życiowych”. Wcześniej do dymisji podało się trzech członków zarządu, a po ustąpieniu prezesa rezygnacje zapowiedziało trzech kolejnych. Nadszedł więc chyba właściwy czas aby nieco głębiej zastanowić się nad przyczynami takiego stanu rzeczy.
Jeden z delegatów podczas ostatniego Walnego Zgromadzenia Delegatów PZSzach powiedział:
„Chciałbym zwrócić się do całego środowiska z apelem. No przecież te rezygnacje nie wynikają z przypadku. Okazało się, że ta praca jest stresująca, nie cieszy się, że tak powiem, poparciem, nie daje satysfakcji tym osobom, które nie wytrzymują po roku. Bijmy się wszyscy w piersi, nie tylko my członkowie Zarządu, którzy chcieliśmy bardzo i nam się nie udało, ale również zastanówmy się nad tym jacy my wszyscy jesteśmy, tak, czy my stwarzamy warunki do tego, żeby działać. Przepraszam za ten ton, ale miałem jakby mocniej powiedzieć, ale nie chciałem wyprzedzać faktów. To nie jest przypadek, że ludzie nie wytrzymują tej presji, oczekiwań itd.”
Ten apel przeszedł właściwie bez echa, bo delegaci bardziej zajęci byli ustaleniem przyszłego kalendarza wyborczego. A szkoda, bo być może straciliśmy niepowtarzalną szansę aby podczas WZD porozmawiać o realnych problemach naszego środowiska. Jestem przekonany, że nasze problemy odzwierciedlają w jakimś stopniu problemy całego polskiego sportu, szczególnie tego nieolimpijskiego. Dlatego też, jako osoba, która poświęciła działalności sportowej (szachowej) dwadzieścia lat swojego życia (byłem prezesem, wiceprezesem, sekretarzem generalnym, przewodniczącym kolegium sędziów itd.,) zdecydowałem się napisać kilka słów w tym temacie.
Zacznijmy może od tego, jak wygląda praca prezesa w PZSzach. Wydawać by się mogło, że prezes, w dużym uproszczeniu, powinien prowadzić zebrania zarządu, reprezentować zarząd na zewnątrz, dbać o budżet i pozyskiwanie sponsorów, a także sprawować ogólny nadzór nad pracą biura. Realia są jednak zupełnie inne – oprócz tych wszystkich powyższych spraw na głowę prezesa spada cała masa problemów związanych z bieżącą działalnością związku. W moim przypadku czasowo to było kilkadziesiąt godzin pracy tygodniowo, coś pomiędzy ¾ i pełnym etatem. No ale dlaczego tych wszystkich spraw nie może załatwić biuro? Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba odwołać się do zasad finansowania polskiego sportu.
Budżet PZSzach, znów w dużym uproszczeniu, składa się w 50% ze środków publicznych (dotacje MSiT oraz inne) i 50% ze środków własnych (opłaty członków i zawodników oraz umowy sponsorskie). Przychody PZSzach to około 3,5 miliona złotych rocznie. Wydawać by się mogło, że to bardzo dużo, jednakże tylko skromną część tej kwoty PZSzach może przeznaczyć na infrastrukturę (biuro, wynagrodzenia itp.). Dlaczego? Bo z zadań publicznych można finansować jedynie konkretne działania (np. starty i szkolenie zawodników), a w PZSzach zostają jedynie tzw. koszty pośrednie (koszty obsługi zadania), będące zwykle na poziomie 8%. Pomijając już fakt, że obsługa niektórych zadań kosztuje PZSzach więcej niż 8%, to aby pozyskać te środki, PZSzach musi pokazać tzw. wkład własny w zadanie, czyli zaangażować własne środki. Czyli czym więcej pozyskujemy środków publicznych, tym więcej musimy zaangażować własnych.
Warto zwrócić uwagę, że w związkach olimpijskich MSiT finansuje ze środków publicznych jeden etat np. Sekretarza Generalnego, lecz w związkach nieolimpijskich niestety tak nie jest. Tak więc koszty funkcjonowania biura oraz wynagrodzeń trzeba pokryć ze środków własnych. Wydawać by się mogło, że tych środków pozostaje na tyle dużo, że nie powinniśmy się martwić. A jednak, bo sporą część środków własnych musimy przeznaczyć również na konkretne cele. Przykładowo około 500 tys. złotych w budżecie PZSzach to wpłaty rodziców na starty w turniejach rangi MEJ i MŚJ (osób jadących na własny koszt), czyli pieniądze, które tylko przechodzą przez PZSzach, bo muszą trafić do organizatora. Pieniądze od sponsorów też zwykle mamy na konkretne cele, np. 200 tyś zł na Mistrzostwa Polski, czy 160.000 tyś zł na kadrę, a ponadto musimy zapłacić składkę do FIDE i opłaty rankingowe za nasze turnieje (z pieniędzy zebranych od grających). Tak więc tzw. środków do dyspozycji pozostaje naprawdę niewiele.
I z tych środków musimy opłacić czynsze, energię itp. oraz wynagrodzenia pracowników i współpracowników. Realia są jednak takie, że oczekiwania ludzi co do poziomu wynagrodzeń są coraz większe, na co zwracał uwagę również prezes Dzwonkowski przy okazji poszukiwań osoby na stanowisko Głównej Księgowej – kandydaci do pracy mieli oczekiwania co najmniej dwukrotnie większe niż nasze możliwości (dotychczasowe wynagrodzenie Głównej Księgowej). Tak więc możemy sobie pozwolić na takich pracowników, jak obecnie mamy! Nie chce napisać, że obecni pracownicy są źli, ale nie jesteśmy w stanie konkurować na rynku i walczyć o najlepszych.
Dlatego też, wracając do zaangażowania prezesa, chcąc aby biuro pracowało lepiej prezes musi włożyć w to wiele swojego wysiłku. Warto zwrócić uwagę, że praca w PZSzach jest bardzo specyficzna i wymaga niestandardowych kompetencji oraz czasu na naukę i adaptację. Dlatego też osoby „z ulicy” nie są w stanie rozpocząć swoje pracy z marszu.
Dużo wysiłku kosztuje prezesa praca z zarządem. Wydawać by się mogło, że zarząd to ludzie, którzy powinni wspierać prezesa, biorąc na siebie część obowiązków. Niestety znów realia okazują się być inne od naszych wyobrażeń czy oczekiwań. Czasami osoby wchodzące do zarządu bardziej czują się „decydentami” niż osobami, które mają (chcą) coś zrobić. Warto sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nasz zarząd jest bardziej odpowiednikiem sejmu, czyli ma określać zasady i regulaminy, czy też odpowiednikiem rządu, który powinien zajmować się bieżącą pracą. W tym pierwszym przypadku dyskusje i różnice zdań są jak najbardziej wskazane, w tym drugim potrzebna jest jedność i wspólna praca wszystkich członków zarządu.
Co ma zrobić prezes, którego członkowie zarządu nie pracują? Nie może ich odwołać i powołać nowych (jak np. premier ministrów), nie może zwołać Walnego Zgromadzenia Delegatów (nie ma takiego prawa), więc musi się z nimi „męczyć”. W praktyce wybrani członkowie zarządu są nieusuwalni. Nie pamiętam jakiegokolwiek przypadku, żeby WZD odwołało jakiegokolwiek członka zarządu, mimo statutowych możliwości. W praktyce prezes pracuje więc za tych członków zarządu, co nie pracują. Nie ma skarbnika lub skarbnik nie zrobił budżetu – prezes robi budżet za skarbnika, bo przecież budżet trzeba uchwalić, itd.
Kolejny problem, to współpraca z naszymi dobroczyńcami, czyli ministrami i politykami. Tutaj realia są takie, że aby się z kimś spotkać trzeba się wykazać dużą cierpliwością i determinacją. Ciągłe przekładanie i odwoływanie spotkań jest na porządku dziennym, bo zawsze trafiają się jakieś sprawy wagi państwowej, które, co oczywiste, są ważniejsze od szachów. Tak więc jedzie taki prezes na spotkanie do ministra, a tu mu sekretarka mówi, że ministra wezwali do sejmu i go nie ma, ale może wróci. Więc czeka prezes pod gabinetem, ale nie ma pojęcia czy się doczeka. Albo umawia się w Sejmie na spotkanie z posłami, a tu trwają głosowania i nie wiadomo kiedy się skończą. Nie chcę narzekać, ale takie są fakty i to znów zabiera mnóstwo czasu i energii, szczególnie wtedy kiedy jedzie się z drugiego miasta, albo wraca specjalnie z urlopu, a tu spotkanie nie dochodzi do skutku.
Dużo czasu i zdrowia prezesa zajmują też emaile lub telefony od rodziców, opiekunów czy zawodników. Ludzie potrafią dzwonić o każdej porze. Nie jest ważne, że jest sobota godz. 20:00, ale na turnieju w … nie ma ciepłej wody i w pokojach jest grzyb na ścianach, więc prezes powinien się tym natychmiast zająć. Albo gdzieś tam jest zły (niekompetentny) sędzia, albo ktoś nie dostał nagrody, która mu się należała, albo gdzieś podczas turnieju jest wesele i zawodnicy (dzieci) spać nie mogą, a to ktoś nie został zaproszony na jakąś uroczystość, a powinien, a to nie ma wyników jakiegoś turnieju na stronie internetowej pzszach itd. Oczywiście tymi sprawami prezes nie powinien się zajmować, od tego jest biuro i są pracownicy. No ale oni pracują od poniedziałku do piątku w godz. od 9:00 do 17:00, a życie szachowe toczy się niemalże przez całą dobę.
PZSzach działa, co oczywiste, w oparciu o różne przepisy (ustawy, rozporządzenia itd.). Problem polega tylko na tym, że nasi ustawodawcy w większości przypadków nie rozróżniają (bo i nie mogą) podmiotów takich jak PZSzach, które są stowarzyszeniami, od dużych korporacji. Przykładowo przepisy RODO – nie ma znaczenia czy jesteś stowarzyszeniem czy korporacją – jeśli przetwarzasz dane masz działać zgodnie z przepisami RODO. A to wszystko kosztuje, trzeba pozbierać zgody na przetwarzanie danych, a potem reagować na prośby/żądania osób, których dane są przetwarzane. A odpowiedzialność spada na zarząd i w szczególności prezesa. W okresie mojego urzędowania toczyły się już postępowania „przeciwko” PZSzach w GIODO, nie wspominając o rozprawach sądowych dotyczących innych obszarów np. lokalu PZSzach, zobowiązań PZSzach czy nawet … ustawionych partii na turniejach szachowych. Prezes PZSzach (i zarząd) musi się liczyć z odpowiedzialnością, w tym również finansową, za popełnione błędy czy zaniechania. I tu pojawia się pytanie – czemu za darmo?
Wspominałem już o oczekiwaniach finansowych pracowników czy współpracowników, ale ta spirala oczekiwań jest znacznie większa. Nasi kadrowicze chcieliby mieć godziwe warunki do uprawiania dyscypliny, juniorzy więcej środków na starty, zwykli szachiści wysokie nagrody na turniejach i jak najmniejsze opłaty, związki wojewódzkie więcej „udziałów” w środkach, które trafiają do PZSzach, sędziowie i trenerzy większe honoraria … Tylko nikt nie patrzy na to, że prezes i zarząd pracują jako wolontariusze (z drobnymi wyjątkami). Wszyscy oczekują profesjonalnej pracy zarządu, ale nie biorą pod uwagę, że jest to praca społeczna. Mając nawet bardzo dużą sympatię do królewskiej gry w dzisiejszych czasach nikt nie będzie pracował długoterminowo za darmo, tym bardziej, że innych korzyści brak. Satysfakcja – tylko czasami, prestiż – niewielki, szacunek środowiska – znikomy.
Najwięcej radości daje praca z dziećmi, choć to też bywa różnie. Są też inne przyjemne chwile, jak choćby sukcesy sportowe naszych zawodników, udanie zorganizowany turniej, czy też uznanie dla naszej dyscypliny. Osobiście bardzo ucieszyło mnie zaproszenie naszych zawodniczek do pałacu prezydenckiego na okolicznościowe spotkanie z prezydentem, wspólnie z innymi olimpijczykami. W końcu jesteśmy traktowani na równi z innymi sportowcami – pomyślałem. Niebawem okazało się, że nasze olimpijki nie otrzymały stypendium sportowego za sukces na Olimpiadzie Szachowej, bo szachy to dyscyplina nieolimpijska, a Olimpiada Szachowa to nie mistrzostwa świata.
Wszystko to może wyglądać nieco przygnębiająco, choć z drugiej strony trzeba też powiedzieć, że jak na związek nieolimpijski to świetnie (mimo wszystko) sobie radzimy, nawet lepiej niż niektóre dyscypliny olimpijskie. Jesteśmy dobrze postrzegani w kraju i na arenie międzynarodowej. Szachy są cool i to jest nasz kapitał, a Polska jest postrzegana jako organizator świetnych turniejów.
Przez ostatnie dwa lata mojej kadencji jako prezesa próbowałem dokonać reformy PZSzach, może dla niektórych drobnej, ale jednak bardzo istotnej z punktu widzenia funkcjonowania PZSzach. Chciałem, aby członkowie zarządu PZSzach zaczęli pobierać wynagrodzenie za pełnienie swoich funkcji. Zmieniła się ustawa o sporcie, zmieniliśmy nasz statut i obecnie nie ma przeszkód formalnych aby takie wynagrodzenia wypłacać. Prawdopodobnie, bo tego dokładnie nie sprawdzałam, byłem pierwszym prezesem PZSzach, który zaczął pobierać skromne wynagrodzenie (przez ostatni rok otrzymywałem miesięcznie tzw. płacę minimalną). Nie wszystkim się to podobało, ale przypomnę, że przez 18 lat (pięć zarządów) nie otrzymywałem wynagrodzenia za pracę w zarządzie (przez rok otrzymywałem będąc na stanowisku sekretarza generalnego).
Pozostaje pytanie jak takie wynagrodzenia sfinansować. Skoro nasze państwo, o czym wspominałem już na początku, nie finansuje żadnych etatów w związkach nieolimpijskich, to może zapłacą szachiści (albo ich rodzice). Szachiści finansują już w znacznym stopniu biuro związku i współpracowników (np. administratorów rankingu), ale i tak jak się poczyta fora szachowe, to można odnieść wrażenie, że czują się „okradani” i uważają, że i tak płacą za dużo, więc z pewnością do wynagrodzeń dla zarządu się nie dorzucą. A jak nie szachiści, to może sponsorzy. Ale który sponsor przekaże darowiznę na wynagrodzenia dla zarządu? PZSzach pozyskuje rocznie około 400.000 zł od partnerów, ale jak pisałem to też pieniądze na konkretne cele. Sytuacja jest więc patowa – (prawie) nikt nie chce pracować w zarządzie za darmo i (prawie) nikt nie chce takiej pracy finansować.
Niektórzy twierdzą, że panaceum na wszystkie problemy byłby zarząd złożony z osób niezależnych finansowo, czyli np. biznesmenów, którzy nie musieliby na szachach zarabiać. Takie osoby załatwiałyby pieniądze dla związku i byłby z tego powodu szczęśliwe. Ale taki model się również nie sprawdzi, bo tzw. ciągle niezadowoleni albo „roszczeniowcy”, o których pisałem powyżej, szybko pozbawią biznesmenów satysfakcji i przegonią ich ze stanowisk.
Można także próbować ograniczyć działalność PZSzach i koszty. Mniejsze biuro, mniej pracowników, mniej projektów itd. Tylko na dłuższą metę jest to ze szkodą dla naszego środowiska (stracą kadrowicze, młodzież, dzieci ze szkół, ale także wszyscy ci, którzy z szachów w jakiś sposób żyją). Nikt nie chce zauważać tego, że, co by tu nie mówić, PZSzach nakręca koniunkturę na szachy w całej Polsce. Dziś wielokrotnie więcej osób żyje z działalności okołoszachowej niż jeszcze 10 lat temu.
Może warto więc zapytać szachistów (poprzez delegatów na WZD), co chcą finansować, a czego nie. I albo zamykamy PZSzach „na patyk”, albo ograniczamy działalność, albo robimy coś pełną parą. Tylko czy delegaci znajdą czas na taką dyskusję i czy będą przygotowani aby być partnerami w tej rozmowie?
Jeśli ktoś spodziewał się, że na koniec zaproponuję jakieś rozwiązanie tej sytuacji, to będzie rozczarowany. Szachy nie staną się dyscypliną olimpijską, więc pracowników biura i współpracowników dalej będziemy musieli finansować samodzielnie. Ludzie (działacze, zawodnicy, rodzice itd.) nie zmienią swojej mentalności, więc spirala oczekiwań i narzekań nigdy się skończy. Ja miałem to szczęście, że na początku mojej kadencji jako prezesa PZSzach zorganizowaliśmy z sukcesem w Polsce Drużynowe Mistrzostwa Europy i zarobione podczas tej imprezy pieniądze, skromne, ale jednak, pozwoliły na w miarę komfortowe funkcjonowanie związku. Na dziś sytuacja jest bowiem taka, że PZSzach aby normalnie funkcjonować musi zarabiać, bo z samych dotacji państwowych (konkursów), składek zawodników i członków oraz darowizn sponsorów nie jest w stanie finansować sprawnie działającej infrastruktury, biura oraz pracowników, nie wspominając już o członkach zarządu.
PZSzach mógłby więc samodzielnie organizować niektóre tzw. dochodowe turnieje krajowe. Ale w ten sposób pozbawiłby możliwości zarabiania przez związki wojewódzkie, w których sytuacja finansowa jest jeszcze trudniejsza niż w PZSzach. Można też próbować ubiegać się o dochodowe imprezy europejskie bądź światowe, ale tu konkurencja ze strony innych państw jest bardzo silna. Polska, ze względu na uwarunkowania klimatyczne, praktycznie nie może zorganizować międzynarodowej imprezy szachowej poza sezonem, kiedy nasze hotele są puste. A w Turcji czy Grecji nie ma z tym problemu. PZSzach otrzymał opcję na organizację w 2019 roku Drużynowych Mistrzostw Świata i Drużynowych Mistrzostw Świata Kobiet. Zawody bardzo prestiżowe, ale kosztowne i trudne do zorganizowania. Niech więc ten turniej stanie się dla nowego zarządu tym, czym dla mojego były Drużynowe Mistrzostwa Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz